To w Londynie właśnie rozpoczęła się cała historia podziemnego kolejowego szybkiego transportu. Pierwszy raz w historii świata wagon kolei metropolitarnej ruszył pod londyńskim City 10 stycznia 1863 roku.
Już pierwszego dnia 38 tysięcy pasażerów przetestowało ten całkiem nowy środek transportu. Mogli wysiąść na jednej z trzech stacji na trasie długości sześciu kilometrów.
Metro rozwijało się błyskawicznie, zwiększała się liczba pasażerów i tras, a opanowanie zawiłej siatki tuneli robiło się coraz trudniejsze.
W roku 1908 opublikowano pierwszą mapę przestawiającą trasy i była ona co najmniej trudna w odbiorze. Siatka połączeń i stacji była nałożona na plan miasta, a część stacji nawet nie mieściła się w jego obrębie.
Chaos, prawda?
Jeszcze przez kilka lat nie było lepiej.
Osiemnaście lat później, lat pełnych rozwoju i ekspansji metra, Fred Stingemore doszedł do wniosku, że pod ziemią nikogo nie interesuje, to co się dzieje na powierzchni.
Pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa i zaprojektował mapę, która miała kilka kluczowych zmian:
Po pierwsze — odległości między stacjami zostały w przybliżeniu ujednolicone.
W końcu nikt z nas nie zastanawia się czy przejedzie 3 kilometry czy 4 kilometry, pod warunkiem, że dotrze we właściwe miejsce we właściwym czasie;
Po drugie — same trasy zostały ułożone tak, żeby zmieścić jak najwięcej stacji, choć wciąż nie wszystkie znalazły swoje miejsce na papierze;
Po trzecie — zrezygnowano z przedstawienia zarysu miasta. W końcu stacje i tak już by się nie pokrywały z ich położeniem na mapie Londynu.
Swoją drogą, niezmiernie podziwiam pana Stingemore’a, bo potrafił wyjść z ram swojego zawodu i porzucić kartograficzne kalki. To niezwykła otwartość umysłu, której wszyscy powinniśmy się uczyć.
Ale wracając do tematu… Prawdziwy przełom przyszedł w roku 1931.
Henry Beck po cięciach budżetowych stracił swoją ukochaną posadę pracownika technicznego w metrze. Musicie wiedzieć, że pan Beck kolej podziemną kochał całym sobą i gdy stracił pracę, ta miłość nie osłabła. Została za to przekierowana na inny aspekt funkcjonowania tego systemu. Beck postanowił, że dokończy dzieło Stingemore’a i uporządkował mapę do końca.
Wygląda bardziej znajomo?
Beck za namową przyjaciół zaniósł projekt do zarządu, ale został odprawiony z kwitkiem. Na całe nasze szczęście, nie poddał się i rok później przyszedł znowu, tym razem z lepszym rezultatem. Za swój projekt dostał 10 funtów, które były warte mniej więcej tyle, co obecnie 600 funtów.
W roku 1933 opublikowano testowe 1000 egzemplarzy lekko zmodyfikowanej mapy Becka.
Egzemplarze testowe rozdysponowano wśród podróżnych z prośbą o opinię, a odbiór był tak pozytywny, że w ciągu miesiąca sprzedano 750 tysięcy sztuk. Później jeszcze kolejne 100 tysięcy.
Dalsze dzieje samej mapy to kosmetyczne zmiany i rozbudowa o nowe stacje.
Henry Beck zmarł 18 sierpnia 1974 roku, po tym jak jego pomysł rozprzestrzenił się na cały świat. Przecież wszystkie plany systemów metra na całym świecie oparte są o jego pomysł. Obecnie nikt nie wyobraża sobie mapy metra inaczej niż tak, jak to widział Beck.
Czego nas to uczy? Na razie zagłębiliśmy się w historię, ale nie padła odpowiedź na najważniejsze pytanie!
To, co chciałam podkreślić tym przydługim wstępem historycznym, to potrzeba upraszczania. Niezależnie czy mówimy o mowie, piśmie czy grafice, najważniejsze jest to, żeby komunikat przekazać prosto i zrozumiale.
W 50. rocznicę śmierci Henry’ego Becka chciałabym, żebyście pamiętali, jak ważna jest prostota w komunikacji, pasja i odwaga. Odwaga do eksperymentu, upraszczania i walczenia o swoje.
Paula Szypuła