Kiedy kilka tygodni temu przeprowadzałem serię szkoleń w siedzibie jednej z największych firm amerykanskich, przekonałem się naocznie, czym się różni amerykański sposób komunikacji od polskiego. Nie chodzi o różnicę w jakości. Chodzi o dwa szczegóły.
Nowy Jork, Manhattan, okolica Rockefeller Center. To tutaj, w kilku okolicznych budynkach mieści się siedziba spółek zależnych od korporacji Comcast. I w jednej z nich, w połowie lutego 2025 roku, na zaproszenie działu Excellence firmy NBCUniversal, przyszło mi zrobić kilka szkoleń z prezentacji. Uczestników było siedemdziesięciu, a wśród nich managerowie, specjaliści, doświadczeni i mniej doświadczeni. Ale wszystkie te osoby, pod względem komunikacji, łączyły dwie cechy.
Po pierwsze, duża pewność siebie. Oczywiście, nie każdy emanował niezłomną pewnością. Ale nawet ci, którzy odczuwali tremę, nie dawali tego po sobie poznać. Można więc przyjąć założenie, że średni poziom pewności siebie jest wyższy niż wśród grup, z którymi pracuję na co dzień w Polsce.
Po drugie, łatwość w kierowaniu rozmów i prezentacji ku happy endowi. W swoim repertuarze szkoleniowym mam jedno ćwiczenie-pułapkę. Zadaję proste pytanie: jak odpowiesz na wypowiedź potencjalnego partnera biznesowego: "Bardzo nam przykro, ale najprawdopodobniej nie uda nam się zrelizować tego projektu w ustalonym wcześniej terminie." Większość uczestników szkoleń w Polsce odpowiada w stylu: "Ale dlaczego?" albo: "Czemu nie jesteście w stanie tego zrobić?". To kiepski kierunek kontynuacji rozmowy, bo wypycha rozmówcę w bronienie swego stanowiska, a tym samym utwierdzenie się w nim jeszcze mocniej. Tymczasem Amerykanie potrafią wybrnać z tej pułapki z dużą łatwością. Odpowiadają w stylu: "Co możemy zrobić, by jednak doprowadzić projekt do skutku zgodnie z planem?"
Skąd to ukierunkowanie, by szukać pozytywnych rozwiązań, a nie zakleszczać się w rozdrapywaniu ran? Może to wynik przesiąknięcia kulturą rodem z Hollywood? Amerykańskie filmy promują happy endy. A do tego promują też kulturę jasnego, wyrazistego wysławiania się.
Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Michałem Rusinkiem o retoryce. Miał podobne przemyślenia o Amerykanach. Powiedział: "Zawsze zastanawiałem się, jak to możliwe, że w amerykańskich serialach czy filmach są tak dobre dialogi, toasty czy wszelkie mowy. Myślałem: a, pewnie scenarzystów mają świetnych. Ale nie. Byłem jakiś czas temu na uroczystości pożegnalnej Stanisława Barańczaka w Stanach Zjednoczonych i akurat tam przemawiali intelektualiści polscy i amerykańscy. Amerykańscy mówili krótko, wzruszająco i z humorem. Polscy wprost przeciwnie."
Jak nadrobić tę lukę? Może powinniśmy więcej oglądać amerykańskich filmów i seriali? Może więcej czytać? (Przy okazji polecam swoją książkę "Storytelling czy prosta komunikacja?", którą można nabyć TUTAJ>). A może powinniśmy częściej się szkolić - w tym miejscu polecam nasze szkolenia z prostej komunikacji TUTAJ> oraz profesjonalnych prezentacji TUTAJ>
Piotr Garlej